niedziela, 15 czerwca 2014

PROLOG

  -Nie mamo, muszę zostać. Wyniki mogą przyjść w każdej chwili, zadania multum. Ale wy jedźcie. Może Al wpadnie, albo Rose. –Słyszała już te wszystkie argumenty, ale nadal musiałam ją przekonać żeby zostać w domu, kiedy oni pojadą do babci.
  -Jesteś pewna Jenny? –Zapytała patrząc na mnie niepewnie. Pokiwałam tylko głową, w końcu się zgodziła. Zabrała rzeczy swoje, Lisy i przekazała je Robertowi ten schował je do auta i przyszła się ze mną pożegnać.
  -Mamo, nic mi nie będzie. Dam radę. Mam już 16 lat. –Powiedziałam poklepując ją po plecach. Pocałowała mnie w czoło i poszła do auta. Tam odwróciła się. Jej ciemne włosy zafalowały porwane przez wiatr a w niebieskich oczach widziałam niepewność.
  -Będziemy za tydzień. Uważaj na siebie, będziemy dzwonić…
  -Pa mamo –pomachałam jej uśmiechając się szeroko.
  -I pozdrów ich jak przyjadą.
  -Dobrze, nie ma sprawy. –Znów zamachałam, kiedy wsiadła do auta i odjeżdżała, na tylnym siedzeniu siedziała Lisa ze smutną miną. Posłałam jej całusa i schowałam się do domu, kiedy samochodu nie było już widać.
  Przedpokój był mały, po lewej były schody prowadzące do sypialni. Po prawej mieliśmy kuchnię, a później salon z kominkiem. Kuchnia wychodziła na wschód a z okien było widać las. Beżowe ściany i ciemne meble, na środku stał stół z czterema krzesłami. To tu otworzyłam list ze szkoły dowiadując się, że te wszystkie wariactwa wokół mnie są całkowicie naturalne i nie tylko ja tak mam. Z wspomnień wyrwał mnie piszczący dźwięk, co oznacza, że trzeba wywiesić pranie. Skutki uboczne zostania samemu w domu. Wzięłam kosz na pranie i zeszłam do ciemnej piwnicy. W podziemiu mieliśmy tylko kotłownię i pralnię. Szybko zebrałam ubrania i wyszłam na podwórko. 
  Po powieszeniu prania miałam zebrać się do domu, kiedy coś przykuło mój wzrok. Wyraźnie ktoś był w lesie. Poszłam w tamtym kierunku. Po przejściu kilku kroków ogarnęła mnie nieprzenikniona cisza i zieleń. Ciemna i złowieszcza. Rozejrzałam się, ale nic nie było widać. Znałam ten las bardzo dobrze, przynajmniej tę jego cześć. Był pusty, chociaż wyraźnie kogoś widziałam.
Minęłam wielkie stare powykręcane i bezlistne drzewo. Moje ulubione w całym lesie. Tyle się działo. Już, kiedy pierwszy raz zagłębiłam się w tym lesie polubiłam je. Było niczym nieograniczone, stare  ale za to trwałe. wysłuchało połowy moich smutków. (drugą połowę zwierzałam w swoim pokoju.)
  Coś strzeliło. Odwróciłam się szybko w stronę dźwięku odruchowo sięgnęłam prawą ręką do lewej kieszeni. Zza drzewa wyszedł chłopak w moim wieku. Był wysoki, miał rozwiane blond włosy i szare oczy. Był przystojny a zachowywał się tak jakby dobrze o tym wiedział. Miał na sobie białą koszulę i ciemne spodnie. W ręku trzymał jakiś sznurek.
  -Nott? Co ty tu robisz? –Zapytałam zdziwiona. Nie widziałam go od zakończenia szkoły i nie spodziewałam się zobaczyć aż do rozpoczęcia. Pociągnął za sznurek, który okazał się smyczą. Na samym końcu był radosny czarny pies o kasztanowych oczach głośno dysząc. Nie znałam się na wielu rasach ale tą jedna rozpoznałam był to labrador. Podbiegł do mnie a ja zaczęłam go głaskać za uchem. Zamknął oczy rozmarzony.
  -Co tam Lotrys? –W odpowiedzi pies polizał mnie po twarzy. Zaśmiałam się zapominając na chwilę o właścicielu psa.  Gwizdnął i Lotrys podbiegł do niego idealna tresura. Stanęłam prosto i spojrzałam na niego, chociaż po chwili tego żałowałam. Wpatrywał się prosto we mnie.
  -Spaceruję. –Odpowiedział beztrosko, opierając się nonszalancko o stare drzewo.  Lotrys szczekał radośnie koło jego nóg.
  -Tu?
  -A, dlaczego niby nie? –Zapytał śmiejąc się, w ten specyficzny sposób odchylając głowę. Pokręciłam tylko głową i spojrzałam na swoje stopy i wtedy dotarło do mnie, że mam na sobie koszulkę, która dostałam od mamy z wielkim słodkim kotkiem, który wyciąga łapki i podpisem „Mój słodki koteczek” –jak można się domyślić koszulka cała różowa, ale tak wściekle różowa.  Poczułam ciepło rozpływające się po moich policzkach. Nie dam się. Byłam gotowa na to, że mnie wyśmieje. Lotrys podszedł do mnie najwidoczniej znudzony staniem w miejscu. znów kucnęłam i zaczęłam go głaskać to pomogło skupić mi się na czymś innym. Nott przypatrywał mi się, ale nic nie powiedział. To trochę do niego nie podobne. Wygłaskałam Lotrysa za wszystkie lata. Zaczęłam się śmiać, kiedy pies lizał mnie po twarzy z taka zawziętością, że przewróciła się, co skwitowałam wybuchem śmiechu. Nott zagwizdał, schylił się i zapiął smycz na obroży psa. Był dzisiaj wypadkowo milczący.
  -Do zobaczenia Smith. –Powiedział odwracając się, bez cienia jakiejkolwiek emocji. ‘Do
zobaczenia’ czy to znaczy że jeszcze przed szkołą się spotkamy, a może tym tonem chciał podkreślić, że jest bez zmian. A jeśli…Myśli szalały jak tornado. Nie ma dopuszczania do siebie takiej nadziei. To jedna z żelaznych zasad  przetrwania.
  -Miłego dnia Nott –odpowiedziałam tym samym tonem siadając pod drzewem. Po chwili przestałam słyszeć jego kroki. Prawie nieświadomie zaczęłam nucić piosenkę, a będąc pewna, że nikt mnie nie słyszy zaczęłam ją śpiewać głośno.

Sweet love, sweet love
Trapped in your love
I've opened up, unsure I can trust
My heart and I were buried in dust
Free me, free us

  Jak zwykle dałam się ponieść muzyce. Kiedy śpiewam zapominam o całym świecie. Moje najlepsze lekarstwo na wszystko. Poczułam jak łza spływa mi po policzku. Nie powinien tego robić, nie powinien tu przychodzić. Tylko wszystko pogorszy.  Otarłam ją szybko i podniosłam się z miejsca. Wydawało mi się, że usłyszałam szybkie kroki, ale kiedy się zatrzymałam nic nie było słychać. Zabrałam sprzed domu kosz na pranie i zniknęłam za drzwiami.

J.

*
Prolog, pozmieniałam w nim kilka rzeczy, ale mam nadzieję że na lepsze. Od teraz wprowadzę wiele różnic i mam nadzieję że przypadną do gustu. Tymczasem zachęcam do komentowania. Chętnie usłyszę opinię inną niż własną. Dziękuję za zajrzenie na moją stronę i zachęcam do powrotu.

Ann.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz